Wpisy
Jak już gdzieś pisałam, chodzenie w NL na tzw. terapię skóry wiąże się z ekspozycją na kosmetyki Meditopics. Nawet moja super-wypasiona kosmetyczka ma w znadrzu kilka ich kremów, bo powszechnie uważa się tu, że przy składzie tak prostym, jak budowa cepa, ryzyko podrażnień jest dość silnie zminimalizowane. Teoretycznie, przynajmniej, o czym poniżej.
Poza peelingiem bromelaninowym i balsamem dla alergików, a także kilkoma kremami, miałam też ichni:
Meditopics Gezichtslotion, o którym, po użyciu, mogę powiedzieć nie więcej, niż przed - może poza tym, że pomysł aplikowania na cerę, poktórej przejechało się 50% stężenie AHA, alkoholu i kamfory nie zaliczam do najlepszych. Najwyraźniej najnowsze osiągnięcia dermatologii i spece z Meditopics nie są zgodni co do słuszności podrażniania cery dla samego jej podrażniania... Wyzłosliwiam się, ale są to informacje tak popularne, że zawarła je w swojej Biblii nawet święta Paula. Najwyraźniej Meditopics, mając umowę z większością gabinetów w kraju, nie musi się martwić o reformułowanie składów: miałam go 5 lat temu, i widzę właśnie w notatkach, że skład nie zmienił się ani na jotę. Tonik ma zaletę: jest bezzapachowy (czyli pozbawiony parfum), choć kamfora jest w nim wyczuwalna. Co do ogłaszanej przez producenta hipoalergiczności - cóż, stawiam zakład, że te ilości alkoholu i kamfory podrażnią wrażliwą cerę - skoro udało im się z moją, hiper-nie-alergiczną, aczkolwiek podrażnioną peelingiem. Żeby już zupełnie dać upust mojej frustracji: 1/4 składu to parabeny... Cóż, naturalny to ów tonik nie jest.
Skład: Aqua, glycerin, alcohol, PEG-40 hydrogenated castor oil, panthenol, zinc sulfate, DMDM hydantoin, camphor, phenoxyethanol, aloe barbadensis, chamomilla recutita/matricaria extract, hamamelis virginiana/witch hazel, iodopropynyl butylcarbamate, isobutylparaben, butylparaben, methylparaben, propylparaben, ethylparaben, diethylphtalate, sodium hydroxide.
Clarins, Stretch Mark Control (krem przeciw rozstępom)
Ekspedientka w drogerii przekonywała mnie, żeby nie brać tego kremu, bo to nowość i nie mają jeszcze feedbacku konsumentek (odwrotnie niż w w przypadku kremu Biothermu, który podobno cieszy się wielkim powodzeniem). Ja, jak to ja, krem kupiłam (mieli taką świetna promocję z torbą i miniaturami...), i, po rozpoczęciu opakowania, myślałam, że padnę trupem - krem ma na bardzo wysokiej pozycji mój ulubiony składnik: poliakrylamid.
Krem, owszem, ma zalety, np. odpowiednią dla tego typu produktu konsystencję: jest gęsty i treściwy, co nie wpływa jednak negatywnie na absorbcję - bardzo szybko się wchłania, idealnie więc nadaje się do użycia rano, przed wyjściem z domu, bo praktycznie nie trzeba czekać z ubieraniem. Jest pozbawiony dodatków zapachowych i koloryzujących, co, chciałabym móc powiedzieć z ulgą, wykazuje dbanie producenta o ciężarne (na których podobno był testowany). Chciałabym, bo poliakrylamid jednak nie pozwala mi na tak daleko posunięte wnioski. Choć pozbawiony "parfum", krem ma bardzo delikatny, ledwo wyczuwalny, przyjemny zapach - nie jak niektóre produkty Clinique, uderzające chemicznym "aromatem". Być może pochodzi on od tych niewielkich ilości naturalnych wyciągów, jakie w nim zawarto. Konsystencja ma jedną wadę, przez co krem może być trudny w użyciu latem: przy nałożeniu większej ilości, zdaża mu się "wałkować", zostawia też rolującą się warstewkę na dłoniach.
Po zużyciu opakowania, mogę pochwalić stan skóry - jest nawilżona, nie sprawia problemów (typowe dla ciężarnych swędzenie), nie pojawiły się (albo: jeszcze się nie pojawiły, 7mc) rozstępy. Pytanie, czy, patrząc na skład, tak samo nie zachowywała by się po użyciu pierwszego lepszego odżywczego balsamu:
Water, Cyclomethicone, Caprylic/Capric Triglyceride, Cetearyl Alcohol, Isononyl Isononanoate, Alcohol, Hydrogenated Coco-Glycerides, Glycerin, Cetearyl Glucoside, Potassium Cetyl Phosphate, Asiaticoside, Polyacrylamide, Dimethicone, Carbomer, Octyldodeceth-25, C13-14 Isoparaffin, Disodium EDTA, Ethylhexylglycerin, Sodium Hydroxide, Sodium Cetearyl Sulfate, Sodium Lauryl Sulfate, Empetrum Nigrum Fruit Juice, Sigesbeckia Orientalis Extract, Butylene Glycol, Laureth-7, Dimethiconol, Glyceryl Acrylate/Acrylic Acid Copolymer, Methylsilanol Mannuronate, Biosaccharide Gum-1, Phenoxyethanol, Sorbic Acid, Potassium Sorbate.
(Co ciekawe, skład podany na stronie amerykańskiej Sephory i widniejący na moim pudełku różnią się od siebie: w sephorowym widnieje Squalane, i doprawdy, nie pogniewałabym się, gdyby i w moim kremie się znalazło...)
Mój główny problem z preparatem Clarinsa związany jest z ilościową zawartością składników. Co więc ma w składzie ten krem? Ano nie za dużo, tak wygląda początek listy:
Cyclomethicone - popularny silikon
Caprylic/Capric Triglyceride - emolient
Cetearyl Alcohol - emulgator i emolient
Isononyl Isononanoate - emolient
Alcohol,
Hydrogenated Coco-Glycerides - emolient i zagęszczacz
Glycerin,
Cetearyl Glucoside - emulgator
Potassium Cetyl Phosphate - zagęszczacz
Asiaticoside - czyli wyciąg z centella asiatica, pierwszy ciekawy składnik na liście i pierwszy, który choć odrobinę mógłby wyjaśnić cenę). Jak udowodniono w wielu badaniach, ma wpływ na leczenie ran i powstawanie blizn, dzięki swojemu wielotorowemu działaniu, polegającemu np. na stymulacji produkcji kolagenu typu I*.
Polyacrylamide, czyli potencjalnie rakotwórczy składnik, którego stężenie nie może przekraczać w kosmetykach określonej dawki (ze względu na zawartość w poliakrylamidzie akrylamidu, którego nie może być więcej, niż 0,1 ppm).
Jak widać z tej pobieżnej analizy, początek składu kremu nie zachwyca - powszechnie używane w przemyśle kosmetycznym skladniki, zdecydowanie nie tłumaczące ceny kremu. Jedyna ciekawe substancja, czyli wyciąg z centella asiatica, pojawia się blisko poliakrylamidu. Pozostałe składniki, jakimi chwali się Clarins, jak bażyna (crowberry, Empetrum Nigrum Fruit Juice, czy sigesbeckia, występują po poliakrylamidzie, czyli jest ich mniej niż w/w. Wyjścia są dwa, oba nienajlepiej świadczące o kremie: albo rzeczywiście stężenie naturalnych substancji jest w nim duże - i wtedy nie powinna się nim smarować żadna kobieta, ciężarna czy nie, bo oznaczało by to też wysokie stężenie poliakrylamidu, albo - i ku tej wersji się przychylam - ciekawe wyciągi użyte są w ilościach śladowych, a lepsze efekty można osiągnąć smarując się jakąś bio-oliwką, i dokupując osobno krem z przyzwoitym stężeniem centella asiatica. Póki co, czekam na odpowiedź od Clarinsa co do stężenia polakrylamidu.
W podsumowaniu: wyrzucone pieniądze. Prawdopodobnie pierwszy supermarketowy krem przeciw rostepom będzie miał zbliżony początek składu, a są szanse, że nawet trafi się w nim kilka aktywnych składników w większym stężeniu.
-----------------------------------------------------------------
*np tutaj:
Zostałam uszczęsliwiona starterem Olay Regenerist Eye Derma Pod, nowością Olay/Olaz (nadal niejasnym jest dla mnie, dlaczego ta odnoga Procter&Gable nosi różne nazwy w różnych krajach).
I, jak większość recenzentek (tym razem z MUA), cieszę się, że nie kupiłam kremu sama: zestaw 24 sztuk kosztuje 30 euro!!! Producent zaleca przeprowadzanie kuracji 3x w tygodniu, co jednak powoduje, że jest to bardzo droga impreza.
Kluczem do sukcesu ma tu być chyba forma opakowania. Otóż krem został poporcjowany, poszczególne porcje zamknięte w metalowe kieszonki zakończone gąbką, którą, w trakcie aplikacji, delikwentka może wykonać masaż powiek.
I wszystko było by pięknie, gdyby nie to, że:
- gąbka jest za duża do wykonania masażu - choć mam raczej duże oczy (a co za tym idzie powieki), nie udaje mi się wymanewrować gąbką tak, by nałożyć krem równomiernie (o kącikach czy załamaniu powieki nie wspominając). Osoby z mniejszymi powiekami mają spore szanse wymasoać sobie także brwi.
- jedna porcja kremu wystarcza na obydwie powieki i dośc duży obszar "pod" okiem, przy czym dość sporo kremu zostaje. Nawet, jeżeli zostawimy go do ponownej aplikacji, nie będzie się jużd o niej nadawał - najprawdopodobniej większość produktu w czasie masażu znalazła się na gąbce, czyli do następnego razu będzie się nadawać tylko do wyrzucenia.
- producent sam pisze, żeby, po "opukaniu" oka gąbeczką, wmasować produkt opuszkami palców - jaka jest więc jej rola? Skoro krem, dzięki masażowi, ma pomóc w pozbyciu się "poduszek" pod oczami, czy naprawdę ma znaczenie, jakiego produktu użyjemy, skoro producent sam przyznaje, że trzeba go przeprowadzić własną ręką?
Teraz kilka słów o samym kremie, skoro rozprawiliśmy się już z opakowaniem. Niestety, nie jest tu dużo lepiej. Po pierwszych próbach i braku działania na powieki, zaczęłam używać Derma-pod'a 2x dziennie - również bez wielkich skutków. Po dwóch tygodniach, przerwie na dowilżenie powiek i kolejnym tygodniu stosowania wiem już, że nie za bardzo można Derma-pod polecić. Krem ma sporo silikonów, sam w sobie jest jest jednak specjalnie nawilżający, co jest o tyle dziwne, że na 6-tej pozycji składu ma niacinamide, znane ze cudownych właściwości (dalej w składzie widać kilka ciekawych wyciągów roślinnych). Silikony, choć zostawiły powieki przyjemnie gładkimi, uniemożliwiły przenikanie mojemu aktualnie ulubionemu kremowi z kwasem hialuronowym - w efekcie z Derma-pod miałam bardziej przesuszoną skórę pod oczami, niż bez. Dodatek kofeiny być może wpłynie na podpuchnięte oczy - moim jedynym problemem jest przesusz, więc nie powinnam się wypowiadać. Jednak i mnie zdaża się widzieć różnicę między dobrym kremem pod oczy i złym, a także takim, który nic nie robi - Olaz, niestety, plasuje się w tej ostatniej kategorii.
INGREDIENTS: CYCLOPENTASILOXANE, WATER, GLYCERIN, POLYETHYLENE, DIMETHICONE, NIACINAMIDE*, DIMETHICONE CROSSPOLYMER, PROPYLENE GLYCOL, PANTHENOL**, CAFFEINE, BUTYLENE GLYCOL, PALMITOYL PENTAPEPTIDE-4***, TOCOPHERYL ACETATE^, CAMELLIA SINENSIS LEAF EXTRACT^^, CUCUMIS SATIVUS (CUCUMBER) FRUIT EXTRACT+, ALOE BARBADENSIS LEAF JUICE++, ALLANTOIN, HAMAMELIS VIRGINIANA (WITCH HAZEL) WATER+++, POLYSORBATE 20, POLYACRYLAMIDE, DIMETHICONOL, C13-14 ISOPARAFFIN, TITANIUM DIOXIDE, LAURETH-4, LAURETH-7, BENZYL ALCOHOL, PROPYLPARABEN, ETHYLPARABEN, DISODIUM EDTA, PEG-100 STEARATE, AMMONIUM POLYACRYLATE, YELLOW 5, RED 40.
*VITAMIN B3, **PRO-VITAMIN B5, ***AMINO-PEPTIDE, ^VITAMIN E, ^^GREEN TEA, +CUCUMBER EXTRACT, ++ALOE VERA, +++WITCH HAZEL
Jak powszechnie wiadomo, najlepszym, najtaszym, najbardziej efektywnym i wogóle peelingiem do ciała jest kawa mieszana z dowolnym żelem pod prysznic. Peeling ma same zalety: można go modyfikować w nieskończoność (chyba najpopularniejsza wersja: cukier+zaparzona kawa+miód+oliwa), jest naprawdę tani (o ile i tak parzymy w domu kawę w ekspresie lub kawiarce, czy zaparzaczu), i bardzo skutecznie usuwa martwy naskórek z dowolnych częsci ciała. Z wad należy wymienić: regularne zapychanie odpływu prysznica (najczęsciej w te dni, kiedy kończy nam się Kret), regularne brudzenie łazienki wszędzie dookoła, dość intensywne działanie (peeling nie nadaje się do skóry naczynkowej, bardzo suchej i delikatnej, dla których może być za ostry). I regularne przypominanie sobie o tym, czego się zapomniało przynieść z kuchni, czyli kawie do peelingu, w momencie, gdy prysznicowa woda przyjeeeemnie spływa po rozebranym do rosołu delikwencie(tce).
Z tych też powodów, mam zawsze pod ręką rezerwowy peeling. Większość z nich nie dorasta kawowemu do pięt - niedawno jednak trafiłam na taki, który go przewyższa. Yves Rocher, Tradition de Hammam, Orientalny peeling do ciała z glinką marokańską. Choć byłam bardzo sceptyczna, peeling mnie uwiódł całkowicie. Peeling jest delikatny, a jednocześnie efektywny, jego cząsteczki ścierne, choć niewielkie i prawie niewyczuwalne, naprawdę działają. Pozostawia skorę nawilżoną i miękką, nie, jak w wypadku peelingów kawowych, odartą z naskórka do przesuszu ;). Ma przepiękny, upajający zapach, na który najczęściej zwracają uwagę recenzentki w internetowych opiniach. Producent zdecydowanie zaszalał z ceną - 65 zł za 150 ml, która nawet w YR promocjach jest dośc wysoka (na szczęście, można go czasami kupić za pół ceny). Po rzucie oka na skład, absurdalna cena staje się jednak łatwiejsza do przełknięcia:
Skład: Aqua, Glycerin, Rosa Damascena Distillate, Prunus Armeniaca Seed Powder, Moroccan Lava Clay, Mehylpropanediol, Coco-Caprylate/Caprate, Argania Spinosa Oil, Argania Spinosa Shell Powder, Ammonium Acryloyldimehyltaurate/VP. Copolymer, Butylene Glycol, Cetearyl Alcohol, Parfum, Xanthan Gum, Methylparaben, Acrylates / C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Phenoxyethanol, Ceteareth-33, Ethylparaben, Tocopheryl Acetate, Allantoin, Propylparaben, Sodium Hydroxide, Tetra-Sodium EDTA.
już na trzecim miejscu (czyli: w dużej ilości) umieszczono destylat Rosa Damascena, znany ze swojej ceny (rosa damascena jest dużo droższa niż populara w kosmetykach Rosa centifolia). Kolejne dwa składniki ścierające, czyli sproszkowane pestki z moreli i glinka marokańska, potwierdzają nieczęsty w biznesie kosmetycznym przypadek: producent naprawdę umieścił w składzie to, co obiecuje na opakowaniu. Niedaleko za ścieraczami plasuje się olejek araganowy i sproszkowane łupiny owoców araganii. Innymi słowy, jest to jeden z niewielu kosmetyków, w wyoadku których producent postarał się uzasadnić składem nierozsądną cenę.